Opowieści ze ściborzyckiego lasu wisielców

 


tekst Aleksandry Starczewskiej-Wojnar czyta Krzysztof Dobrowolski

Panna Marianna niespiesznie przewracała wyblakłe karty rejestru. Tego dnia pracowała nad aktami Urzędu Stanu Cywilnego w Rozumicach i rutynowo przeglądała księgi zgonów z roku 1878. Przed jej oczami przebiegały ciągi lakonicznych informacji składających się na wydarzenia wpisane w życie niewielkiej miejscowości ponad wiek temu. Wiedziała, że właśnie wtedy, 15 kwietnia, kiedy wieśniacy rozpoczynali prace w polu, wprowadzono w życie ustawę o kradzieżach leśnych. Serce zabiło mocniej. Przed jej oczami stanął ściborzycki las, do którego tak często chodziła w dzieciństwie oraz opowieści najstarszych mieszkańców. To od nich usłyszała po raz pierwszy historię o lesie wisielców. Wydawało się wtedy, że było to tylko wiejskie gadanie, które miało przestraszyć chodzące bez opieki maluchy. Monotonny ruch ręki nagle ustał. Słodycz mglistych wspomnień przemogły zmysły. Wzrok wyostrzyła nieoczekiwana zmiana formy spisania aktu zgonu. Zamiast zwyczajowo wypełnionego formularza Marianna zauważyła dodatkowo adnotację na marginesie. Dlaczego urzędnik zmienił formę zapisu? Co wyjątkowego jest w tym akcie?
Powoli z plątaniny liter wyłoniły się słowa pisane nerwowym duktem, które złożyły się w koszmarną opowieść z przeszłości:

Słonecznego popołudnia w dniu 23 marca 1878 o godzinie czwartej wycużnik Matthes Lerch wracał z Rozumic do Ściborzyc przez las. Idąc ścieżką natrafił na wiszące zwłoki. Lerch odciął je i bezzwłocznie udał się do Urzędu Gminy w Rozumicach odległego o 9 km, aby zgłosić to makabryczne znalezisko. Już miesiąc później – 20 kwietnia 1878 roku, przypadek ten został opisany na marginesie księgi z Urzędu Stanu Cywilnego. Zmarłego udało się zidentyfikować dzięki znalezionym przy nim dokumentom: nieaktualnemu paszportowi wydanemu przez Starostwo Powiatowe w Raciborzu i czeladniczej książeczce służbowej wydanej przez naczelnika urzędu w Bojanowie w powiecie raciborskim. W identyfikacji zwłok pomogło też zeznanie syna chłopa Samuela Proske z Rozumic. Ciało należało do 37 letniego katolika Wenzla Lachetty z pobliskiego Bojanowa.

Dreszcz przebiegł po plecach Marianny. Wyobraziła sobie moment przecinania sznura i bezwładny upadek ciała w zarośla. Czuła jakby była naocznym świadkiem zdarzenia, które przez lata stawało się coraz bardziej tajemnicze. Opowieści starych ludzi zaczęły nagle nabierać barw, stanowiąc uzupełnienie odczytanej relacji. Z zamyślenia wyrwało ją tykanie zegara nieznośnie przerywającego ciszę. Przewrócona strona niczym całun pokryła zwłoki wisielca. Wzrok znowu zaczął przebiegać po zapisanych linijkach rejestru. Marianna zbladła. Sąsiednia karta przeglądanej księgi wyglądała podobnie. To nie mógł być przypadek. Powoli, jakby z lękiem, zaczęła wczytywać się w tekst. Pożółkła karta zdawała się wydzielać inny niż dotychczas zapach, nieznany wnętrzom archiwum. Słodki i nieco mdławy odór cmentarnej kaplicy spłycił jej oddech. Z zapisów wyłoniła się kolejna tragedia:

W dniu 19 kwietnia 1878 roku o godzinie trzeciej po południu stolarz Friedrich Alscher z Rozumic odprowadzał bednarza Gottlieba Martschina przez leżący nieopodal wioski las. Zaledwie dwadzieścia kroków od granicy drzew znaleźli zwłoki mężczyzny. Ciało było odcięte, a fragment stryczka zwisał z gałęzi wierzby. Kawałki sznura znajdowały się też w pobliskich krzakach. Friedrich Alscher zgłosił sprawę do urzędu dopiero 26 kwietnia 1878 roku. Zwłoki zostały zidentyfikowane przez Josepha Chroboka z Oldryszowa. Było to ciało jego sąsiada, 65 letniego katolika Franza Matiaschka, syna Johanna i Marianny Matiaschków.

Wiedziona instynktem archiwisty-detektywa Marianna rzuciła się w wir poszukiwań. Cienie wisielców zdawały się jej towarzyszyć w szarościach archiwalnych korytarzy wytyczonych rzędami regałów. Wskazywały drogę i muskały chłodem rozpalone policzki. Nagle, nie wiedząc czemu, stanęła przed aktami landrata głubczyckiego. Dopiero po chwili przyszła refleksja - to do niego przecież spływały meldunki z urzędów stanu cywilnego o samobójstwach z terenu całego powiatu. Kolejne pudło podrażniło nozdrza sterylną zawartością. Tym razem udało się. Przed Marianną leżały regulacje dotyczące postępowania z odnalezionymi zwłokami oraz samobójcami z terenu powiatu głubczyckiego z lat 1857-1934. Tu muszą być jakieś informacje - pomyślała - urząd przecież miał obowiązek złożenia meldunku landratowi. Nie myliła się. Ale to nie wszystko. Okazało się że jedynie Urząd Stanu Cywilnego w Rozumicach poinformował władze powiatowe o samobójstwach na swoim terenie. Tymczasem do roku 1921 aż sześć kolejnych osób z gminy odebrało sobie życie.
Dlaczego? Kim byli ci ludzie? W głowie Panny Marianny kotłowały się pytania, na które akta nie dawały odpowiedzi. Jakimi wyborami kierowali się samobójcy odbywając ostatnią drogę do ściborzyckiego lasu? Czy faktycznie miejsce to było było wyjątkowe, czy był to tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności? Jej oddech powoli wracał do normy. Ciszę zadumy rozerwało nagłe uderzenie kościelnego dzwonu oznajmiając południe. Rozkołysane pulsującą w żyłach krwią ciało przebiegł ostatni dreszcz. Wraz z cieniami sunącymi po zakamarkach magazynu, które odeszły wraz z ruchem słońca, zniknęły myśli o wisielcach. Jakby przywrócona do życia historia ich tragicznego końca przyniosła im ukojenie. Marianna pomału wracała do rzeczywistości siedząc na wyznaczonym sobie miejscu w archiwalnej pracowni. Po dwunastej wreszcie zabrała się do roboty.

Materiały, które zainspirowały do tej opowieści są dostępne dla wszystkich ciekawskich na portalu https://www.szukajwarchiwach.gov.pl

Matthes Lerch

Franz Matiaschek